poniedziałek, 23 września 2013

Tryczówka

    Nosiło mnie ostatnio z myślą by przejechać się gdzieś dalej. Fajnie się kręcić po mieście i bliskich okolicach, ale i trochę dalej wyskoczyć by się zdało. Myślałem i wymyśliłem. Kółko przez Tryczówkę. 50km. wydawało się w sam raz. I wtedy zaczął padać deszcz. I padał trzy dni. W końcu w niedzielne popołudnie zrobiła się pogoda zachęcająca do jazdy.
    Zaraz za rogatkami miasta, w Stanisławowie nadeszła nie wiadomo skąd chmura. Popadało jednak pięć minut i można było jechać dalej. A już się bałem że trzeba wracać nim się jeszcze dobrze zaczęło. Wspomniane Stanisławowo, jak i inne wsie tuż za Białymstokiem, np: Solniczki czy Skrybicze tracą swój wiejski charakter na rzecz podmiejskich rezydencji, których mieszkańcy nie mają nic wspólnego z rolnictwem. Jednak z czasem oddalania się od miasta, proporcje się zmieniają na rzecz rolników. Przypomina o tym szczególnie zapach sianokiszonki.
    W końcu wyjechałem ze zwartej zabudowy i droga prowadziła wśród pól i lasów. Niestety, chociaż droga jest w nie najlepszym stanie i jest mocna lokalna, ruch był spory. Mimo to udało mi się spotkać ptaka, który wyglądał jak czapla biała. Początkowo myślałem że to bocian, który z jakiegoś powodu nie odleciał. Mogłem podjechać na jakieś 300m. i wtedy stwierdziłem ze udało mi się spotkać tego rzadkiego ptaka. Niestety aparat jaki mam, na tę odległość robi raczej słabe zdjęcia i to co uchwyciłem to jedynie biały kontur na tle zalanej łąki.
    Jechało mi się bardzo dobrze. Pola poprzecinane niewielkimi lasami. Teren w miarę płaski, więc i tempo raczej dobre. Ale że rower to mimo wszystko powolny pojazd (w sensie wycieczek turystycznych), to i była dobra okazja do popatrzenia na okolice w które niezbyt często się zapuszczam.



    Niedługo, i tak już dość wąska droga, zwęziła się jeszcze bardziej. Asfaltu na szerokość jednego auta, a reszta to żwirówka z takimi dziurami, ze nijak po niej nie da się jechać. Oczywiście stoi znak ostrzegawczy i tabliczka informująca o przeznaczeniu drogi do remontu. Ale już chyba nikt nie pamięta ile lat nasi drogowcy zabierają się za remont.
    P drodze mijałem pojedyncze gospodarstwa. Szczególnie w pamięci utkwiło mi to, gdzie na pobliskiej łące wypasało się spore stado czerwonych krów. Niby nic, a jednak to rzadki widok w naszym regionie nastawionym na produkcję mleka, a co za tym idzie krowy czarno-białe. I tak w końcu dotarłem do Rzepnik.  Niewielka wieś, jakich wiele. I pewnie nawet bym się nie zatrzymał, gdyby nie niecodzienna tablica.



    Zaraz za Rzepnikami odbiłem w drogę gruntową. Lekko wyboista, ale naprawdę niezła do jazdy. Chyba po 2 - 3km zaczęła się wieś Tryczówka. Uśpiona w leniwe, niedzielne popołudnie. Co mi nawet odpowiadało, bo mogłem bez przeszkód podjąć kesza "TOM-XII Tryczówka" OP4335. Strzeżony przez oddział czarnych mrówek, przez co kesz ma bardzo intensywny, dla niektórych nieprzyjemny zapach. Co prawda jesień się zbliża, co czuć już w powietrzu, to jednak liście jeszcze się trzymają i poza małymi wyjątkami, nie chcą zmieniać kolorów. Trochę szkoda, bo aż chciałoby się obejrzeć okolice kesza w jesiennej scenerii. Za to mały strumyk Mieńka przybrał sporo na sile i ładnie się rozlał.



    Przy końcu wsi, na wzniesieniu stoi mały, prosty wiejski kościół. Niby nic, ale moją uwagę zwróciły dwie figury na szczycie ściany frontowej. W oryginale zapewne białe, ale przez lata sczerniały w niektórych miejscach, przez co prezentują się nader dostojnie. Nawet poznałem jedną figurę, a mianowicie archanioła Michała, bo któż to inny w postaci anioła z mieczem?
    Za kościołem skręcam w prawo w kierunku Białegostoku. Tutaj czeka mnie miła niespodzianka. Nowy, równy asfalt. Tak równy że koła roweru zaczynają wydawać lekki szum, który się zdarza tylko na najlepszych drogach. Jadę przez kolejne wsie. Okazuje się że nawet do pierwszej, którą mijam, czyli Biel/Bieli? (wieś się nazywa Biele, ale mam kłopot z odmianą) dociera autobus miejski. Czyli do kesza w Tryczówce można się wybrać komunikacją miejską i zrobić sobie mały, dwukilometrowy spacer.
    W Wólce mijam małą prawosławna kaplicę. Wielkości może 3x3 metry. Oczywiście pomalowana, ta akurat na kolor niebieski, kolor dość popularny dla prawosławnych świątyń. Zaraz za Wólką widać już wieże kościoła w Juchnowcu. Zbudowany w XVIIIw. w stylu barokowym, stojąc na małym wzniesieniu góruje nad miastem. Już trochę zmęczony, nie miałem tym razem ochoty na obejrzenie go z bliska. Zresztą jest to już dość blisko Białegostoku i już od dawna się tam wybieram w czasie kiedy można obejrzeć wnętrza. A jak wiadomo, czym co bliżej, tym ciężej się zebrać.
    Zaraz za Juchnowcem, kolejna wieś, Lewickie. Przypomniało mi się, że kawałek od drogi głównej stoją tu ruiny pałacyku. Wiedzie do niego coś co od biedy można nazwać drogą. Rowerem na szczęście da się podjechać. Wstępu na teren broni metalowy płot, który ze starości gdzieniegdzie się przewrócił. Dostępu do ruin broni też roślinność rodem z dżungli. Trochę się bałem wpaść w jakąś dziurę, których tam całkiem sporo i pod same mury nie dotarłem. Trzeba jednak będzie tu wrócić, bo takie miejsce bez kesza nie może się marnować.



    Już myślałem że nic mnie nie może zaskoczyć w drodze do Białegostoku, gdy natknąłem się na znak ostrzegawczy o nisko latających samolotach. Początkowo pomyślałem o lotnisku na Krywlanach. Coś mi się jednak nie zgadzało. Jest ono zbyt daleko, by jakiś kukuruźnik od wyciągania szybowców, mógł tu latać na małej wysokości. Tym razem z pomocą przyszły internety i okazało się że w okolicy jest prywatne lądowisko.  Czas i na lądowanie dla mnie. Na liczniku wybiło trochę ponad 50km., czyli co rzadkie, praktyka pokryła się z teorią mapy. Szkoda że do końca sezonu bliżej niż dalej, ale z pewnością uda się jeszcze uskutecznić parę wycieczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz